Wybrane fragmenty z zycia artystycznegoKiniora
- KINIOR
- 6 kwi 2019
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 12 cze 2019

Szkoła
Wszystkie eksperymenty z różnymi substancjami, które zmierzały do nowych doświadczeń zmieniających świadomość, były motywowane nie tylko hedonizmem, ale na pewno były też związane z poszukiwaniem sacrum.
W latach 70. i 80. XX w. nikt nie miał świadomości, co wyniknie z doświadczeń z tri czy z makiem, ponieważ nie było żadnych wcześniejszych wzorców tych eksperymentów, a władza skrzętnie zamiatała to zjawisko pod dywan.
To, że cała szkoła nagle zaczęła ronić łzy na lekcjach w Szkole Energetycznej w Radomiu nikogo nie interesowało, ani nawet to, że w pewnym momencie zaczęliśmy zawiązywać ręczniki na swoich głowach, żeby chronić oczy przed oparami tri.
Kupowało się malutką buteleczkę za złoty coś i szło np. do kina, gdzie wciągało się nosem tę substancję i przeżywało własny film, daleko ciekawszy niż ten na ekranie. Podobno moda na to zaistniała na tzw. prywatkach, gdzie wcześniej dominowały głównie proste wina.
Sytuacja doszła do tego momentu, że w chwili kiedy pierwszy raz zetknąłem się z haszem, a było to u Zbyszka Wojsława w jego willi pod Radomiem, krzyknąłem, żeby wzięli to gówno, ponieważ będąc przyzwyczajony do wizji po wzięciu tri spodziewałem się jeszcze większego czadu po haszu.
Tymczasem hasz działa całkiem inaczej o czym wówczas nie miałem zielonego pojęcia.
Willa Zbyszka to było miejsce wielkiej magii.
Czasem po weselu granym gdzieś koło Kielc (jedyna wówczas moja metoda zarobku), brałem taryfę i jechałem najczęściej pijany do Radomia, żeby o 5 nad ranem coś zajarać u Zbyszka.
Z moim pierwszym paleniem haszu wiąże się pewna anegdota.
Zbyszek rozpalił ognisko i poczęstował mnie haszem, a tymczasem kiedy ja zanurzyłem się w przestrzeń haszową, on dyskretnie rozebrał się w domu obok i po chwili pojawił się przy ognisku na golasa z wielką muchą pod brodą.
Ponieważ nie znałem swojej reakcji po tym specyfiku, jego akcja dodatkowo zniekształciła mi rzeczywistość, którą już i tak poczytywałem za coś anormalnego.
Niesamowitą akcję, którą pamiętam z tamtych czasów, był tzw. rytuał przeciwko zabijaniu zwierząt. Przyjechałem do Zbyszka z Pawłem Biernackim i Włodkiem Pawlikiem, a po podwórku biegał piękny cielaczek, który – jak się później okazało – niestety był głównym obiektem mającego się dokonać rytuału.
Nie kojarzę już nazwiska głównego szamana-celebryty, notabene jednego z bardziej aktywnych hippisów w Polsce. Zarówno on, jak i Paweł, i Zbyszek, już nie żyją.
Zbyszek przed śmiercią ważył 30 kg, a miał prawie 190 cm wzrostu. Być może było to wynikiem jego eksperymentów ze sporyszem w trakcie pracy nad LSD.
Na początku rytuału przez dość długi czas szaman-celebryta ostrzył duży miecz – szczerze mówiąc nie bardzo wiedzieliśmy o co chodzi, ale sytuacja się wyjaśniła w chwili, kiedy zostaliśmy zaproszeni do pokoju pełnego świec, gdzie na środku stał cielaczek z szamanem.
Na ułamek sekundy zgasło światło.
Kiedy światło znów zostało włączone, cielaczek był bez głowy, lecz jakby tego nie było dość, szaman dosłownie chwilę wcześniej – jeszcze w ostatnich sekundach ciemności – rzucił w nas wielką ciepłą świecą, a cała nasza trójka przerażona i wciśnięta w jakiś kąt (nim świeca do nas dotarła, zdążyliśmy zobaczyć skutki użycia miecza), wyobraziła sobie, że była to głowa cielaczka.
Ta krótka chwila miała w sobie tyle emocji, że trudno mi to opisać.
Proszę pamiętać, że ten dziwny, ale też straszny rytuał, był poświęcony protestowi przeciwko zabijaniu zwierząt.
Comments