top of page

Jazz Forum 110 1/1988

Między religią a dźwiękiem


monolog Kiniora katalizowała Anita Labus - Szałajska

W zasadzie nie czuję się muzykiem jazzowym, lecz po prostu muzykiem improwizującym. Ponieważ w życiu i muzyce zawsze pędziłem zbyt szybko do przodu, to w efekcie straciłem kontakt z ludźmi, możliwość porozumiewania się. Potrzebowałem aż dwóch lat, aby powrócić do sytuacji rynkowej. Przez ten czas mnie nie było. Nie zaistniałem też na dobre w tej czy innej kapeli, gdyż kiepsko grałem. Nigdzie nie zagrzałem zbyt długo miejsca. Może dlatego udało mi się nie wpaść w żadne koleiny muzyczne. Czuję się swobodnie w rejonach swingowych, jazzowych i rockowych. Zresztą nie lubię jeżeli muzyk porusza się w ten sam sposób w różnych sytuacjach muzycznych.

Kiedyś przypadkowo usłyszałem Grzesiuka i uświadomiłem sobie, że najważniejsza jest interpretacja i osobowość muzyka. Myślę, że nie warto się zastanawiać co by było gdyby Mike Brecker miał technikę Piernika (rewelacyjny puzonista). Dla mnie zawsze ważniejszy był człowiek niż dźwięk i co za tym idzie cała sfera duchowa. Nie mam zaufania do ludzi, którzy co innego mówią, co innego grają, a jeszcze inaczej się zachowują.

Niektórzy są innego zdania, że charakter człowieka i jego moralność nie ma wpływu na jego sztukę. Uważam jednak, że czystość na bazie religii jest podstawą kształtowania wrażliwości artystycznej. Weźmy choćby dziesięć przykazań bożych. Operuję tą terminologią, ale w buddyzmie, którego jestem wyznawcą, sprawa przedstawia się podobnie. Jeżeli jesteś wrażliwy na ból drugiej osoby, to tym samym jesteś wrażliwy na dźwięk. "Boli cię" pewna energia czy agresja płynąca w muzyce. Moim zdaniem nie ma innej drogi kształtowani wrażliwości. Należy się też nauczyć poznawać siebie

Chciałbym podzielić się tym jak wspaniała jest droga, którą obrałem. Według buddyzmu cała twórczość artystyczna jest Karmą, czyli poza Przyczyną i skutkiem (tylko twórczość). artyści Wschodu uważają, że są niczym innym jak tylko przekaźnikiem energii, która przepływa przez nich.

Jeżeli jesteś zrelaksowany, wypoczęty i pod każdym względem czujny, nie przytłoczony stresami, to wtedy następuje najczystszy

rezonans. Jeżeli nie masz problemów pozamuzycznych to uwolniony od nich wychwytujesz wtedy najciekawsze propozycje artystyczne. Stąd medytacje Shankara, który bardzo długo przygotowuje się do koncertu. ta strona pozamuzyczna jest bardzo ważna. Jestem zdania, że każdy muzyk, który ma opanowaną technikę, powinien zwrócić uwagę na samego siebie, na sferę duchową. Technika w pewnym momencie odejmuje a nie dodaje. Zbyt wielu muzyków spędza czas na udowadnianiu, że grają. Tony Williams w Warszawie największe napięcie zrobił pauzą. tym samym całość poszła genialnie do przodu. Trzeba długo grać, aby sobie uświadomić, że pusty dźwięk, czyli nie granie też jest muzyką.

Do 25 roku życia nie interesowała mnie sfera ducha, ale potem zacząłem szukać prawdy w praktyce religijnej. Już wtedy zaczął mnie interesować Wschód i stykając się na co dzień z religią chrześcijańską doszedłem do wniosku, że to dla mnie osobiście za mało. Staram się praktykować dwie godziny dziennie. Nie chcę porównywać religii, że jedna jest lepsza od drugiej, ale ja czerpię całą energię z buddyzmu.

To nie ma znaczenia, że buddyzm nie jest religią naszej kultury, jeżeli nie rozpatrujemy jego w kategoriach jednego życia tylko absolutnej inkarnacji. Przyjmując ten punkt widzenia, nie jest wykluczone, że zetknąłem się z tą praktyką już wcześniej, i jest to tylko kontynuacja. Praktyka polega na tym, aby poznać naturę umysłu, zostać oświeconym w tym celu aby pomagać wszystkim żyjącym. Do tego potrzebna jest właśnie "czystość". Im więcej to sobie uświadamiam, tym jaskrawiej widzę jaki jestem "brudny". Zawsze staram się zachować prawość choć nie zawsze to wychodzi. Przykładowo kiedy gram, to jestem wtedy najbardziej otwarty i najbardziej podatny na sytuacje agresywne. Wtedy najmniejsza przeszkoda, jak np. zgrzyt mikrofonu czy niewłaściwe zachowanie kogoś z publiczności może sprawić, że wybuchnę. Nie mam wtedy tej otoczki broniącej mnie przed światem zewnętrznym. Taka sytuacja miała miejsce w Akwarium, gdzie rzuciłem mikrofon. Jeżeli coś takiego się zdarzy, to w jednym momencie spalam cały swój dorobek, nad którym długo pracuję. Dlatego za wszelką cenę staram się unikać nienawiści i agresji. Najważniejsze dla mnie jest bycie w dźwięku i tworzenie aż "do końca". Pojmuję to w ten sposób, że w danym momencie nie gram, ale jestem cały muzyką. Nie maluję, ale jestem cały malowaniem.

vTak, oczywiście, maluję. Dążę do wszystkich metod uwrażliwienia z projektowaniem strojów włącznie. Maluję w trakcie słuchania muzyki. Zauważyłem, że to cudownie rozwija formę muzyczną. Położenie koloru jest tym samym, co położenie dźwięku. Słuchając muzyki mam tysiące pomysłów i patrząc potem na obrazek wiem, w którym miejscu utworu co malowałem.

Nie. Nie tworzyłem do tej pory partytur graficznych, chociaż się do tego przymierzam. Chcę spróbować, ale zawsze miałem problemy z nutami. Oczywiście radzę sobie swobodnie, ale staram się ograniczać z nimi kontakt. Wszystkie pomysły zapisuję na magnetofonie.

Najwięcej słucham w tej chwili współczesnej muzyki klasycznej i to mnie bez reszty pochłania. Wykupiłem właściwie wszystkie dostępne płyty z tą muzyką. Znalazłem na nich wiele tanich chwytów, ale i mnóstwo pięknych pomysłów. Nie chcę się utożsamiać z jakimkolwiek ze stylów. Pragnę być otwarty na wszystko co w muzyce jest piękne, łącznie z Ginsbergiem i Pendereckim. W którymś z etapów mojego życia byłem w Jarocinie i usłyszałem kapelę punkową. Zacząłem rozmawiać z jej członkami i pytam: Panowie, czy wy chociaż wiecie co to jest C-dur? I zaraz sam sobie odpowiadam. Kogo to wszystko obchodzi skoro ludzi "to kręci". Zresztą czy to jest ważne jakimi środkami kto operuje i czy potrafi grać na danym instrumencie czy nie, jeżeli dźwięk jest w odpowiednim miejscu położony?

Zamierzam teraz powrócić do wszystkich instrumentów, na których nauczyłem się grać i z którymi miałem kontakt. Wykorzystam to na przykład w mojej kapeli punkowej. Tak, punkowej. Będę w niej grał na gitarze elektrycznej. Postaram się zastosować zupełnie inną technikę melodyczną. Oczywiście nie może być to zjawisko nieprzygotowane. Dopóki sam nie wiesz jak co zrobić, dopóty twoja wrażliwość nie pozwala ci na zagranie tego a nie innego dźwięku. To się od razu słyszy kto gra, a kto nie. Muzyki free w tej chwili nie ma. Kiedyś istniała ponieważ muzycy poczuli się wolni, ale to nie było wynikiem spekulacji, lecz wyzwolenia pewnej energii. Dla mnie Ornette Coleman jest muzykiem, który wie czym jest forma. Także Coltrane to sobie uświadomił. On dopiero pod koniec życia zaczął eksperymentować z frazowymi działaniami. Nie kierował się zasadą, że tego jeszcze nie było, ale nagle wyzwolił się z krępujących więzów. Dlaczego ma obowiązywać jeden schemat - temat i

improwizacja? Przecież tak wiele rzeczy porywa, jak choćby w pewnym momencie uderzenie w bębenki czy skrzypce.

Zastanawiasz się dlaczego utożsamia się mnie głównie z kapelami jazzowymi? Nie segregowałbym w ten sposób. Gram z ludźmi, z którymi lubię przebywać. Określiłbym ich rzutem "Young Power". Nie mam na myśli zespołu, ale związaną z nim grupę muzyków. Dotyczy to także zespołów Tie Break, Free Coooperation, Pick Up. Po prostu ci ludzie potrafią grać ni z gruszki ni z pietruszki. Wychodzi dźwięk i jego następstwem jest drugi dźwięk. Mam jednak świadomość, że od momentu kiedy zainteresowałem się muzyką współczesną, zacząłem się w pewien sposób odsuwać. Nie wiem, może idę teraz akurat w poprzek? Należę do pokolenia rockowego. Wychowałem się na Jimi Hendrixie, Ten Years After i teraz zaczynam wracać do korzeni. To są moje dźwięki.

Wiesz, Budda powiedział kiedyś - najważniejsze to nie bać się ośmieszenia. To, że muzycy nie idą do przodu wynika stąd, że boją się zaproponować coś nowego. Obawiają się co powie na ten temat krytyk, czy kolega. Dlatego idą utartymi ścieżkami. Robią to co sprawdzone i więcej się nie wychylają. Nigdy nie będzie postępu jeżeli na początku nie będzie chaosu. Burzymy coś, by powstała nowa budowla. Wyrzucasz wielki śmietnik i wyciągasz z niego malutki brylancik, który zaczynasz obrabiać.

To, że zacząłem się kolorowo i ekrawagancko ubierać jest wynikiem tego, że wszystko swobodnie formować. To nie o to chodzi by zaistnieć czy się pokazać. Robię to dla samego siebie aby nie mieć żadnych ograniczeń, bez względu na to co kto powie. Jest to swoisty masochizm, ale zarazem stawianie sobie wysoko poprzeczki. Pragnę ja teraz ją ustawić jak najwyżej, by potem mieć z czego ściągać. Jeżeli teraz wybieram pełną jaskrawość, to po to by potem operować pastelami. Ma to głębsze znaczenie. Zewnętrzne sprawy pomagają mi w momencie, gdy pojawia się pomysł muzyczny. Abym nie lękał się go zastosować. Jest to nieustanny eksperyment.

Ja bardzo szybko się nudzę. Jest to pewnego rodzaju konformizm. Po pewnym czasie następuje u mnie moment, że dana rzecz nie wciąga mnie już w tym samym stopniu. zaczynam wtedy robić coś innego, co daje mi poczucie, że jestem w tym do końca. Niedawno zrobiłem w Kielcach koncert muzyki punkowej w konwencji lat 60- tych. wrzeszczące mikrofony, jeden wielki hałas. Poczułem się bardzo lekko, chociaż koncert był gorzej niż fatalny ludzie byli nieco

zszokowani, ale rzuciłem podkład, na gruncie którego może powstać jakaś mała rzeźba. Staram się pamiętać, że to co było za Coltrane'a aktualnie nie jest dobre gdyż przyszedł inny czas.

Nie. Nie jest to tylko satysfakcja dla mnie, gdyż wszystko co robię należy konfrontować ze słuchaczem. Gram przede wszystkim dla ludzi. Następuje przepływ energii między publicznością a muzykiem. Zależy mi na popularności, ale nie w sensie gwiazdorskim. Wychodzę z założenia, że jeżeli będę popularniejszy w danym środowisku, to będę mógł robić rzeczy, o których marzę. a marzę między innymi o tym abym mógł sprzedać wszystko, co wymyślę. Popularność może też być męcząca. Ma jednak swoje zalety, gdyż można mniej pracować na trasie a więcej przygotowywać się, wzbogacać wewnętrznie, a potem sprzedać płytę po dwóch miesiącach. a tak muszę być w trasie przez cały miesiąc. Jeżeli jestem przez pięć dni w domu, to wybacz, ale jestem bardzo zmęczony. Jest mnóstwo problemów i nie rozwijam się.

Nie obawiam się, że czas ucieka. Nie przeraża mnie starość - to będzie po prostu inny etap. Widziałaś Sun Ra i tych 60-cioletnich dziadków? I co się dzieje? Nie rozumiem reakcji ludzi w Polsce, którzy dziwią się, ze faceci się ruszają. zresztą jak ciało wibruje to pobudza to zupełnie innego zachowania. Jak można grać na gitarach na siedząco? Spójrzmy na to jak na wielką muzyczną erotykę. Cały ten ruch to zbieranie i wchłanianie w siebie różnych bodźców. Jeżeli bardzo chcę się na czymś skoncentrować, to stoję wtedy bez ruchu. Tanie bardzo mi pomaga, jednak tylko w pewnego rodzaju muzyce. Bardzo dobrze czuję się pod tym względem w Young Power. Krzysiu Popek nad wszystkim czuwa. Wykluczam pomyłkę, on mi zawsze pomoże. Jestem swobodny i możemy się bawić. Czasem "pakuję" dźwięk na zasadzie pierwszej myśli. działam bardzo spontanicznie. Nie potrafię spekulować dźwiękiem. Można to sobie wypracować, ale mnie nie odpowiada tego typu podejście. Myślę całymi zdaniami. Zdaniem jest dla mnie na przykład element jazzu - cool, swingu czy muzyki współczesnej. Parker czy Mozart. Nie wnikam jak rozwinęli dominantę, ale rozpatruję daną konwencję.

Alek Korecki na przykład gra świadomie pewne akordy, ale w zupełnie innej estetyce. Zresztą nie konwencja jest rzeczą najważniejszą w muzyce, ale wolność. Do sztuki zawsze można podejść z tej drugiej, niepoznanej strony. Zresztą sztuka to są dla mnie sfery mistrzowskie. A tak naprawdę to sztuka kojarzy mi się z cyrkiem. Sztuką jest zrobić fikołka, a teraz mówimy raczej o

twórczości. sztuką określiłbym w tej chwili grę Tony Williamsa chociaż kiedyś był dla mnie twórcą. On kiedyś stworzył siebie, a teraz jest tylko mistrzem tego co robi. Można wprawdzie powiedzieć, że nadal tworzy, ale to są cegiełki dostrzegalne tylko dla niego. Nie jestem w stanie powiedzieć czy on się nadal rozwija. Tylko on sam może to stwierdzić.

Jak rozumiem erotyzm w muzyce? Wystarczy spojrzeć na ruchy muzyka choćby w czasie gry na saksofonie. Czy to nie jest erotyczna sytuacja? A weźmy pod uwagę taniec? Muzyka i taniec zawsze były związane z erotyką. Gdy granie jest totalne to wtedy objawia się to zwiększoną siłą. Kiedy grał Jimi Hendrix to panienki płakały, kipiały i dostwały nieomal orgazmu. To jest związane z pewnymi energiami. Myślę, że nie należy wszystkiego rozpatrywać z punktu widzenia dźwięku. To jakby ze strony naciągnięcia blejtramu analizowało się obrazy. Można przecież malować na pilśni, betonie czy płocie.

Gdzie są granice jazzu? Nie lubię szufladkować, dla mnie treścią jest materiał melodyczny zawarty w jazzie i wypełnianie go. Formą jest temat i improwizacja. Zwraca się uwagę na to co jest treścią, w jaki sposób to rozwiązano. Coleman bierze skrzypce i zamiast zagrać sześć tysięcy skomplikowanych nut gra on cztery dźwięki. Moim zdaniem, jest tu o wiele więcej muzyki. Wiedzą to muzycy w kapelach punkowych, które śledzę od pewnego czasu. Kto powiedział, że jazzmani są pępkami świata? Oni po prostu formułują dźwięki w ten a nie inny sposób. Ważny jest przepływ energii. Nie można się zasklepiać tylko w temacie melodycznym czy treści. Sięgnijmy po inne środki wyrazu jak na przykład Hancock na tej elektrycznej płycie czy McCoy Tyner na płycie Coltrane'a, gdzie John "zasuwa" nieomal koło Pana Boga, a McCoy gra sobie po Mccoytynerowsku.

W rzeczywistości bardzo trudno być nowatorem. Nie mam kierunku aspiracji. Nie chciałbym natomiast przegapić żadnych momentów w swoim i wspólnym graniu. Jak gram to zawsze na sto procent i do końca.

Ale wcale nie twierdzę, że muzyka jest najważniejsza w moim życiu. Marzyłem, aby zostać mnichem. Cel najważniejszy to praktyka. Ale nie mam tyle siły aby to realizować.

Mówisz, że to dla ciebie podejrzane, że tylu muzyków wykorzystuje w swej muzyce elementy Wschodu. Zwróć uwagę jak mocna jest religia

buddyjska. To się stąd bierze. Na grunt europejski przedostała się dopiero 25 lat temu, kiedy zjawili się tutaj pierwsi lamowie. Wcześniej nie mogliśmy ze względów technicznych słuchać ich muzyki. Jest ona bardzo piękna, skalowa, pełna medytacji i nam bliska. Już Beatlesi ją docenili.

To nie ma znaczenia, że ludzie, którzy wykorzystują jej elementy nie mają na co dzień kontaktu z kulturą Wschodu. cała twórczość wywodzi się z pewnych korzeni. W czasach kubizmu inspirującą rolę odegrały maski afrykańskie. Picasso studiował tę kulturę. Ta sama sytuacja jest w muzyce Ronald Shannon Jackson bazował na mantrach. Krzysiek Popek to zauważył i powiedział, po co wzorować się na Shannonie, skoro można od razu sięgnąć po mantrę z tysiącletnią tradycją. Jeżeli sięgnie się do źródła, to istnieją szanse dojścia swoją drogą. Jeżeli będziemy bazować na zjawisku wtórnym nie będzie to prawdziwe. Rozmawiając z Włodkiem Kleszczem uświadomiłem sobie jak mocno wyświechtana jest nasza ludowizna i postanowiłem nagrać płytę z muzyką kościelną. Jest to piękna, niespaczona jeszcze niczym muzyka. Nagram w katedrze bez improwizacji, pieśni śpiewane przez lud. Dlaczego bez improwizacji? Tadzio Sudnik nagrał procesję z fantastyczną kościelną orkiestrą dętą. Miałem dograć do tego saksofon. Pomyślałem, że sobie poimprowizuję, ale linia melodyczna była tak mocna, że niczego nie dało się wcisnąć. zagrałem jak oni. To jest także siłą melodii Wschodu śpiewanych od tysięcy lat.

Najchętniej słucham muzyki współczesnej w filharmonii. ludzie tam bardzo szanują muzyka i dźwięk. Na Warszawskiej Jesieni był cudowny kontakt. Jest tam czekanie na dźwięk. To wielka odpowiedzialność wypuścić dźwięk po ciszy. W jazzie nie ma tego komfortu.

Tak, bardzo tęsknię za elegancją. Chociaż brzydki akcent jest tak samo trudno znaleźć jak piękny. Uwielbiam elegancję pod każdym względem i stwarzam ją sobie w domu. Lubię piękne ubrania, piękne pomieszczenia, kadzidełka. Kocham piękno i półśrodki mnie nie zadowalają.

Staram się aby cały dzień przebiegał przyjemnie. Wstaję, czuję się dobrze, medytuję i słucham na przykład Mozarta. rzuciłem wszystkie używki łącznie z papierosami i czuję się wolny. Niczego nie muszę robić z wyjątkiem jedzenia. Osiągnąłem w tej chwili spokój umysłu. Do tej pory zawsze bywałem w towarzystwie i zawsze szedłem z

grupą ludzi. Teraz coraz częściej mam ochotę na spacer. Coraz częściej chcę być sam. Poza tym staram się unikać sytuacji przywiązania jako przeszkadzającej. Nie mówię o egoizmie. Ważną rzeczą jest bycie dla innych, ale nie mniej ważną jest bycie samemu. Powracając do mojego rozkładu dnia to cały dzień robię to na co mam ochotę. Znudzi mnie saksofon to biorę flet, potem mandolinkę. I tak się bawię.

Moja muzyczna historia? Bardzo ważnym etapem mojego życia była sytuacja radomsko-rockowa Bardzo mile ją wspominam. Tam chodziłem do szkoły i tam przeżyliśmy najpiękniejsze chwile grając do tańca. Grało się tam Ten Years After, Zeppelinów, Jimiego. Wspaniałe czasy. To nie był "kotlet" tylko jeden wielki czad. Potem wybrałem się na studia do Kielc. Również piękny okres. Ile się działo wokół kieleckiego klubu jazzowego, który powstał dzięki Jurkowi Stępniowi (wspaniała postać). Tam z Włodkiem Pawlikiem założyliśmy big-band Sunday Band. to było granie unisono jednego tematu. Kto chciał improwizować ten improwizował. Było bardzo przyjemnie i rodzinnie. Wszyscy mieszkaliśmy w akademiku na Ślązkiej. Non stop jamowaliśmy i tam zrodziała się nasza wrażliwość. Był Sarandis, Jorgos, Brysiak, Artur Dudkiewicz, Marek Piotrowski (taki bębniarz). Mnóstwo ludzi, którzy do tej pory są obecni. W akademiku waletowaliśmy i codziennie graliśmy w piwnicy. Czasem działy się dantejskie sceny. Z jednej strony mieszkał kabaretowy staff z Bronkiem Opałko, a z drugiej jazzmani. Było tam najprężniejsze środowisko, o którym nikt nie wiedział. Oczywiście wszystko się rozpadło i rozeszło, ale tam się zaczęło.

Ja uważam się za "tie-breakowca". To nic, że wziąłem sobie teraz kilkuletni urlop. Niewykluczone, że będziemy grać dalej. Zdecydowałem się na przerwę, gdyż chcę odciąć pępowinę i pójść swoją własną drogą. Ale generalnie jestem przede wszystkim z rejonu Tie Brak. To nie była tylko muzyka na scenie. Było to słuchanie, analizowanie, bardzo poważne rozmowy, malowanie w trakcie słuchania, kształtowanie swoich postaw życiowych.

Teraz postanowiłem pomyśleć o swoich wizjach artystycznych. Jeżeli jestem bardzo zespolony z grupą to nie mam do końca wpływu na to co się w niej dzieje. W sytuacji kiedy jesteśmy przyjaciółmi nie mogę ludziom dyktować co mają robić. Jeżeli gram z Korkiem albo Krzysiem Popkiem to wiem czego się spodziewać. Tak samo mają swoją koncepcję i trudno wyrokować, która jest lepsza, a która

gorsza. To ocenią dopiero inni. Dlatego chciałbym zagrać z młodymi muzykami, którzy zechcieliby przyjąć mój kierunek.

                                                                                   Zagnańsk, January 1999

              Beno Ciesz

We are going to talk about your new record, so I ask you at once a matter-of-fact question. Can you try to put in words your recent music?

Włodzimierz Kiniorski: Let's start right from the sources. Once I was going by car with a... Well, it was a short tour in Poland with a rapper, who once had been playing with “5 Elements”. We were in the car, we and some other musicians. We were talking and we had the same problem – to name one's own style – and I said I played Flap, Flap music. It was a sudden phonetic association, Rap – Flap, you see, because the music I wanted to describe was something on the edge of rap... well something in between... something softened yet at the same time... Just Flap music. And I let it be so. What I've been doing lately, I don't mean only music, I could define as “Flap style”, or presence, awareness, readiness, but I will come to it later... My recent record that will be released very soon is a kind of break beat, I could say so, but in fact it is none of the music trends being in fashion at the moment. This record reflects my own style. I don't want to mix myself up with what is hackneyed, what has leaders and gurus. I'm one hundred years old so I'm not keen to use the aesthetic that someone else uses. I need my own label.

BC: When we met at Radio Cracow studio while recording “Bezczas” (Notime) I asked you how long you had been working on it. You answered: “Ten years.”

WK: Yes. “Notime” is a kind of compilation of three records released in very limited editions. “Peacock's Eye” is from the record titled “Paff” published by DNA. The label bankrupted. There were only 500 copies of this cassette. Then I recorded “A Misfit” but nobody wanted to publish it. Some said it was not enough commercial, the others said it was not commercial at all. So I had to release it on my own, in my PAFF Studio. The third record, “Kinior Sky Orchestra”, and the same situation... “Notime” I'm recording right now, and today I can play differently than I could play yesterday, so the tunes I took from those unknown records have been recorded anew. These are remixes. The CD as a whole is new.

BC: “Notime” summarizes a few years of your activity, doesn't it? You were playing then with various musicians. Who do play with now?

WK: Actually I do everything by myself since my musicians are just my pupils having some hip-hop experience. Andrzej Rajski has been educated for five years, was a member of Kinior Sky Orchestra, played with the rock band Kramer and now works with Piasek. The other guy I'm working with is Michał Pastuszka... Making the new project I felt a bit lost... Beginning my work on the single I proposed cooperation to Andrzej and Michał, quite spontaneously, because as young musicians they are really in today rhythmic patterns. I used their fresh energy and we pushed the whole thing forward together. I could have tried to make it by myself, alone, as usually, however it happened the other way round and I find it good move. Me and Michał, we prepared the computer sounds and then put them into a sampler. Then we were carrying everything on with Andrzej. Of course the majority of compositions are mine... In case of concerts we will have on the stage more musicians: Jan Prościński and Wojtek Wójcik from “Cre-dance”, as well as Agnieszka and Majka who sang on the record - I met them in the studio. Yes. That's the line-up.

BC: It's hard to speak about music – a very well known thing. I won't even ask how can the sound of saxophone be put into words. So, take it easy and let's talk about lyrics.

WK: Lyrics? Once I said: “a word is a monument that everybody can piss at”. It means words can be easily manipulated and that's why they are no so important to me. I take words as a pretext, as a part of music. Lately I have listened to a top twenty and I heard somebody saying: what an excellent song! fantastic lyrics! Yet nobody paid attention that both grooves and the entire music idea of this song were old as hell, that nothing new was going on in it. I won't say the names, but it was awfully boring. Books are for teaching, songs are not.

BC: OK. Nevertheless there are lyrics on your CD – words that interested me. Let's begin from the title. What does “Notime” mean: eternity? haste?

WK: Well, it can mean everything. Together with Radek Nowakowski, a musician known mainly as a

member of OSJAN group, a conga drummer, but also an excellent writer, I founded The Temporary Academy of Time. It is a theatre-like project where we try to cope with time, for example we penetrated Finnegans Wake. Just briefly, for the topic is really vast, we are trying to experience time in different dimensions: of music but also of transcendence. Generally, this issue fascinates me a lot. I think time exists only on the relative level while on the absolute level there is no time at all, but let's take it easy now – it's a serious matter, a puzzle for philosophers. Notime comes from poetry... When I was living in Radom I had friend, Ewa Nakonieczny, a poetess from Cracow. She was the one who told me for the first time this word created by Bolesław Leśmian. I liked it so much that I decided to make a series of records: Notime, Thattime...

BC: Can it be the title of your next record?

WK: No. “Thattime” was to be a retrospective album while so is “Notime”. I had different plans: at first “Notime”, then “Thattime”, then “Nowtime”. However the latter one has already been made – I marked it TE1 (from Polish word “teraz” meaning “now”). The last record in the cycle was to be titled “Soontime” and marked ZA1 (from Polish word “zaraz” meaning “very soon / just in a while”). Will I do this? I don't know, although I'm already thinking of another record: “The Slaves of Freedom”. Let's stop to talk about plans. We're now in Notime. The opening track has the same title. I wrote it flying back from New York. I had been playing there with Israel. This tune is a kind of small dossier or my whole life in one song, but... I do emphasize I'm not a writer. All my lyrics appear in my mind spontaneously. I write them down quickly, as they flow, so there may be errors. I said: words are just one of the elements of music, that's all.

BC: Let's change the topic. Getting familiar with “Notime” I found several interesting paths. Directions of the world. Connections with the East. Samsara, dharma, emptiness – these notions sound strongly here.

WK: Since 1986 I have been practising Buddhism which is the driving force of my development. Absolutely no doubt. I owe Buddhism the maximum area of knowledge, so this shouldn't be strange that the notions I contend every day with are on the record.

BC: The last but one track is titled “Kagyu”.

WK: Kagyu is one of the lines of Tibetan Buddhism and my path, too. Ole Nydal is the best known European lama of this line. “Kagyu” is dedicated to him. The bikes in the background refer to the fact he loves to relax riding his bike 200 km/h. He used to advise his disciples controlling the nature of their minds in extreme situation like bungee jumping. And this is Kagyu.

BC: Let's stop. It's enough. I feel exhausted.
WK: Oh no! This is the never ending story.
BC: You're right. Sorry, but that's really enough for the interview... Now, psychodelic drugs and alcohol.

WK: Some time ago, just in 1986, I got the blessing. The proselyte's time. All those neophytes who grasp some knowledge about transcendence and begin to teach everybody, to preach in any place and any time. I had a glass of vodka in one hand and a cigarette in the other and I was talking about Buddhism – a nice view indeed. It was flowing out of me until I realized a kind of inner dissonance. I was talking about the mind's nature while I was polluting this mind. So I kicked drugs and for a dozen years I've been taking nothing. There was even a time I didn't drink tea and coffee. No speeds at all – for very long. Working with other people I keep persuading them to get rid of any speeds. This slogan can be found in “Notime”.

BC: Really? I heard: get it!

WK: No. You heard what you wanted to hear. Listen: get rid of speed, open the door of paradise, get rid of sleep, imagine the world and paint it, greet the day... In 1989 me and Jacek Bieleński, who has written one of the songs, we created a new term: neo-hippie. The point was it should have attracted a hippie-like folks, but no drugs were allowed. Yuppies could have been their counterparts, but not really since yuppies are acid addicted or so. Neo-hippies were to be clean and play in a clean way... Since then I support the clean life

style – no drugs at all. I'm in favour of using only the potential that can be get only in a clean way. Just health. Meditation can help a lot... Well, it can happen that a yogi takes some psychodelic drugs, but this is a choice of somebody who has already achieved something, a certain stage of spiritual development. Can be tested. I say: can be tested and most willingly I would leave it like that, but I have to add something. This is a dangerous matter and should be allowed only for those few ones who can distinguish self-development from hedonism.

BC: The East you keep referring to all the time and psychodelia in general have one thing in common: a special poetics. The oneiric visions reach the peak in “Napoleon” where you deal with tough psychiatric stuff.

WK: Yes. “Napoleon” a brilliant story written by Jacek Bieleński, the story I do identified with. Maybe because myself I had many adventures with psychiatry. I have been singing it for a dozen years and have got many versions of it, but I think it hasn't been promoted properly so far. I don't know any other so surrealistic lyrics. Somebody should illustrate it. Every word of it is zappy and that's why it is on the record.

BC: Another path so clearly visible on the CD is the one of shamanism. Trance as a main feature of the music and you as a shaman on the cover.

WK: You're right. For some time I identified with this trend. I thought it was also my path and I performed and celebrated various shamanistic rituals and was quite deeply involved in these things. I even asked an outstanding Dzogchen teacher if I could perform some rituals knowing a little about their essence. He answered: if you do this spontaneously, then you can do this. This is what he said to me. Of course, I did this some time ago, now I don't due to some other experiences. But it's true the record refers to shamanism. It's a kind of virtual shamanism.

BC: How about hasa rapasa?

WK: Hasa rapasa, mila parila, kaśnender kaśnefinder kominder, mila parila. Radek Nowakowski with whom I founded The Temporary Academy of Time, found somewhere this old magic spell told long time ago by an old women living in a village nearby in Holy Cross mountains. I'm convinced it is a positive spell. We are living in the area of very strong media-esoteric vibrations. The Holy Cross Mountains are said to be the oldest in Europe and that's why last year at the summer solstice I organized here in Zagnańsk Hasa Rapasa Festival, the festival of awareness, Flap Style Festival. It had something common with primitive magic ritual much alike the scene from “Macbeth” when three witches are cooking the potion and singing.

BC: We keep on discussing shamanism. It seems to be related with contemporary techno culture being developed mainly in clubs, at big parties specially arranged. The participants flooded with loud music and stroboscope light get into trance. Although they are numerous they stay separated, alienated like a shaman who gets into trance with the help of drumming, dancing and hallucinogenic stuff. Thus he was taken into another dimension to come back more powerful. What do you think of it? Is techno culture a contemporary form of shamanism?

WK: This problem can be considered within many categories... Recently Hana Oka, a Pole of Japanese origin, told techno and corduroy were Europe's identity while jeans and hip-hop were America's identity and I share his opinion. It's not surprising because techno was born just here. And Prodigy probably was the first group that began to test the dance music for people who liked to move. Body is a serious matter. A lot can be experience during dancing – dance is very close to trance, as you mentioned. However I would contrast techno with double activeness... There are two symbols on the cover of “Notime”: a pseudo-eye and double A. Simplifying the issue a lot: just samsara and nirvana. Life and death. But on the other hand it is a symbol of double activeness that manifests in paying attention to another person. For example: somebody can have a great potential, excess of activeness and energy that he/she can share with. On deep, basic level these are bodhisattvas living for people, because Buddhism consists in swapping ourselves with the others. Alike in case of shamans. They also were people of double activeness. They were physicians getting into trance not for themselves but for somebody they were to help. So, this is how I see the opposition techno – shamanism, because in case of techno culture people do what they do only for themselves.

BC: Are people of double activeness somehow better than the others? Once I heard you saying: an overman. Besides, there is a Nietzschean track titled “Golden Fish” (small dogs attacked me on the way, each one wanted to take a bite...).

WK: Nietzsche belongs to the past and the consequences are well known. We need to be careful. “Overman” is a megalomaniac notion, so I do prefer Ole Nydal's words: be the kings... One needs to be aware that the possibility of development is the same either in case of an ant or gods. Everybody can realize oneself in the best possible way. But it is said that even in Heaven there is hierarchy. There are the rich and the poor in this world, the stupid and the sage. That's why I am convinced affirmation is the best solution, regarding as stimulation of development our inner potential, not the outside stimuli. We are the kings, because we rule our energy. This is the way we should act.

BC: We have discussed several topics: techno, shamanism, psychodelia and The East. WK: The East in term of self-development.
BC: Yes. Are these pieces enough to build Flap?

WK: Almost. Yet I will try to make it more universal. Flap means to tremble in the tension of presence, of awareness. Be here and now, look how much is going on in a moment – that's the essence. In the perspective of transcendence every phenomenon occurs here and now, you can die in every moment, you are born anew in every moment, samsara and nirvana are the same, there is no difference... To be flap – to be aware and present – means to notice the space manifesting itself. In every moment we gather numerous pieces of information and we construct our world of them, that's why flap-awareness-presence will go on endlessly. Not necessarily it will be related to techno that in a few years time can be just history. Not necessarily it will be related to me – my music can also just vanish, be unknown and forgotten in the future, but Flap will stay because it is a style that will always be in fashion. Flap style is just universe.

BC: Your nearest future?

WK: We are working on Flap People Festival at the Procadence Factory in Łódź. I was thinking about various configurations but most probably we will do it within the projects most familiar to me. One day for “Notime”, next for Cre-dance with a theatre setting, then Automatic and at the end Kinior Future Sound with Trebunie Tutki... It will take place in Łódź, middle of March. I think also of continuing Hasa Rapasa in Zagnańsk. As I said I'm going to make it a bit shamanistic trip at the summer solstice. I will award then somebody the Flapman title.

BC: Flapman title?

WK: Yes (laughter). Now there are two official Flapmen. Jacek Kleyff and Jacek Bieleński. I think more people deserve this title. I'm going to look for them among double active people. This is what I'm going to pay attention to.

BC: Good. I think it's enough. Many thanks.

MARIA-MUSIC KINIOR - Unknown Artist
00:0000:00

Droga przez chaos

Z Włodzimierzem "Kiniorem" Kiniorskim rozmawia Łukasz Iwasiński.

Łukasz Iwasiński: Jak wyglądały początki Pańskiej muzycznej drogi? Czy to, że wszedł Pan w świat muzyki było świadomą decyzją, czy może stało się przypadkiem?
Włodzimierz Kiniorski: Jak mówi Biblia: "Na początku było słowo", a w moim przypadku na początku była gitara i fascynacja tym co się ówcześnie, czyli w latach 70. działo. Potem poszedłem do szkoły muzycznej i od pewnego momentu niemal cała moja energia skoncentrowała się na działaniach okołomuzycznych. Gdy uznałem, że coś na tym gruncie mam do zaoferowania, w naturalny sposób podjąłem decyzję, że zostanę muzykiem. Był to więc spontaniczny proces, który jednak doprowadził do w pełni świadomej decyzji.

ŁI: Jak kształtowała się Pańska artystyczna osobowość?
WK: Pochodzę z małej miejscowości pod Kielcami. Tam miały miejsce pierwsze młodzieńcze czy dziecięce próby grania. Później, gdy byłem w technikum w Radomiu pojawił się kontakt ze środowiskiem miejskim i poważniejsze zainteresowanie muzyką, której o wiele więcej już do mnie docierało, i którą zacząłem postrzegać bardziej świadomie i traktować wybiórczo. Potem poszedłem do szkoły muzycznej, a w 70-którymś roku dostałem od Zbyszka Namysłowskiego nagrodę (co było ważnym punktem zwrotnym) i pojechałem na warsztaty jazzowe do Chodzieży. Już wtedy interesowało mnie w sztuce to, co odważne, nawet awangardowe. Wtedy też zaczęła się solidna edukacja jazzowa. W Radomiu zdobywałem sceniczne ostrogi z szeregiem formacji, przede wszystkim rockowych, sięgających jednak po elementy jazzu, m.in. z nieżyjącym już Staszkiem Zybowskim (mąż Urszuli, znany z jej zespołu, a także Obywatela G.C.). Później, będąc na studiach w Kielcach, założyłem zespół Sunday Band z Włodkiem Pawlikiem. Jako ciekawostkę dodam, że na saksofonie grał tam dzisiejszy przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, Jerzy Stępień, który zapisał się jako piękna postać w naszym życiu. To było takie klasyczne jazzowanie. Jamowałem jednocześnie z Józkiem Gralakiem czy Jankiem Pospieszalskim, z którym dziś "warto porozmawiać" (śmiech). Te spotkania były zalążkiem Tie Breaku. Nasze zainteresowania były intensywne i szerokie, co chwila zmieniały się, czy dochodziły nowe fascynacje.

Na etapie uczenia się jazzu wielki wpływ mieli na mnie tacy instrumentaliści, jak: Charlie Parker - kluczowa postać bebopu, który jest podstawą jazzu nowoczesnego, John Coltrane, Ornette Coleman ze swoja harmolodyką. A jeśli chodzi o samo brzmienie, ton saksofonu, to po

Coltranie, fascynował mnie Michael Brecker, Jan Garbarek. Jednak zdobywszy pewne umiejętności, a przede wszystkim nauczywszy się siebie samego, już nie poświęcałem tyle uwagi kwestiom techniki. Dziś jestem przekonany, że najważniejsza jest własna interpretacja, ale do tego się dojrzewa - do grania, które pozwoli wyeksponować wszystkie indywidualne walory. O dziwo przełomowym punktem dla mnie był moment, gdy usłyszałem swoją solówkę na płycie Free Cooperation. Wcześniej miałem wątpliwości na wielu płaszczyznach, może nawet kompleks. A wtedy pomyślałem: dobra gram - i od tego momentu zacząłem ufać swoim działaniom. My, grając solówki w Tie Breaku, chcieliśmy brzmieć jak nasi jak mistrzowie, a było to inne, charakterystyczne, nasze - teraz rozumiem, że to właśnie stanowi walor. Ale młody artysta, gdy się z tym zmaga, to wydaje mu się, że wciąż jest za słaby. Zasadniczym punktem zwrotnym w życiu artysty jest więc uświadomienie sobie tego, co ma sam do zaoferowania, co jest charakterystyczne dla niego.

ŁI: Z pewnością Pańska twórczość związana była zawsze z rozwojem duchowym, praktyką buddyjską?
WK: W pewnym momencie kwestie duchowe stały się dla mnie bardzo ważne. W buddyzmie szalenie istotne są techniki medytacyjne, które prowadzą do tego, że wrażliwość niesamowicie się poszerza, "szybka", przez którą widzi się świat się przeciera i zmianie ulega perspektywa. Kiedy się jest neofitą, wykorzystuje się zasadnicze formy praktyki - mantry, różne formy transowości. Ta kondycja przekładała się na teksty, które pisałem - zawsze związane były one z dharmą, czyli z problemami, z którymi sam się borykałem. Nie wiem na ile zawarte w nich skróty myślowe i przekaz były zrozumiałe dla innych, ale chodziło o to, by pozostawać przede wszystkim w zgodzie z samym sobą.

ŁI: Sztuka, przynajmniej w naszej tradycji kulturowej, wiążę się z egocentryzmem, silnym akcentowaniem "ja" artysty. Buddyzm natomiast uczy dystansu do własnego ego, pewnej pokory. Czy w tym sensie uprawianie sztuki i buddyzm nie są ze sobą do pewnego stopnia sprzeczne?

WK: Jasne! Scena pompuje własne ego. Pracujemy z dumą. Są takie techniki, że np. dedykuje się to, co będzie działo się na scenie wszystkim żyjącym istotom. Nie wolno zapominać jaka jest motywacja, czemu nasz przekaz ma służyć, uważać, by nie mówić i nie robić na scenie rzeczy bzdurnych. Scena faktycznie może stać się zaprzeczeniem wszystkich wartości buddyjskich. Jednak w tradycji wschodniej artystę pojmuje się jako pewien przekaźnik energii, nie ma tu jego udziału. I ja, jak sądzę, doświadczam czegoś takiego, kiedy grając jestem tylko "tu i teraz", nie zastanawiam się co było za mną, nie spekuluję na temat tego co będzie.

ŁI: Spekulacja nie służy sztuce, ale z drugiej strony nie może być ona (sztuka) oparta wyłącznie na spontanicznej ekspresji?
WK: Zgadzam się. Np. Grzesiu Ciechowski był człowiekiem, który potrafił świadomie wprowadzić pewien trop, łączyć intuicję z bardziej koncepcyjnym myśleniem. Ja z kolei najpierw robię potem myślę - także w sferze organizacyjnej. Najpierw nagrywam, a potem kombinuje gdzie to wydać. Ale zgadza się, że pewien pragmatyzm, zadanie sobie pytania czemu dane działanie ma służyć, pomaga artyście funkcjonować. Niemniej, nic sobie nie zarzucam, ponieważ wszystkie moje działania są absolutnie prawdziwe, odzwierciedlają mój stan w danym momencie, moją ścieżkę. Cenię sobie komfort robienia tego co sprawia mi przyjemność i satysfakcję.

ŁI: Czym jest Flap?
WK: Najkrócej rzecz ujmując to szalenie pojemna ideologicznie struktura, oparta na gigantycznym eklektyzmie, do której wrzucić można w zasadzie wszystko, byle było zgodne z tzw. zasadą "tu i teraz".

ŁI: Takie stanowisko rodzi dylematy - gdzie kończy się kreatywny eklektyzm, a zaczyna się kicz; a także - gdzie kończy się twórcza wolność, a zaczyna chaos?
WK: Moja sztuka balansuje na granicy kiczu. Wszystko zależy od oprawy. Np. pracując z Trebuniami ja w ogóle nie ingeruję w ten folkowy rdzeń, nie deformuję go, zostawiam go tym, którzy go najlepiej czują, tylko to unowocześniam, katapultuję w nieco inny obszar, rzekłbym - inaczej oprawiam ten diament. A gdzie się kończy twórcza wolność, a zaczyna chaos? Ja uważam, że chaos jest szalenie inspirujący, sztuka polega na odnajdywaniu w nim swojej drogi. Bardzo często robię coś i nie wiem dokąd to zmierza. Liczba propozycji w takim wypadku jest nieograniczona, nie ma żadnego odnośnika, wzorca, o wyborach decyduje jedynie wrażliwość. Żadnego dzieła nie można umieścić w Sevre pod Paryżem, w sztuce nie ma aksjomatów. W tym chaosie, nieograniczonej liczbie możliwości tkwi właśnie cała przygoda uprawiania sztuki.

ŁI: W czasach Young Power, Free Cooperation czy Tie Breaku Pan i Pańscy koledzy byliście bandą outsiderów, wyklętych przez establishment, w najlepszym razie ignorowanych. Dziś jest Pan postrzegany jako oryginał i ekscentryk, ale zarazem artysta uznany, szanowany, niemal klasyk. Zgodzi się Pan z taką oceną?

WK: Jeśli tak jestem postrzegany, to bardzo mi miło. Ja w każdym razie w żaden sposób do tego nie dążyłem. Miałem zawsze ten komfort, że robiłem to, co chcę. Nie ma jednej półki czy gałęzi, z której jestem znany, więc swobodnie mogę przeskakiwać z jednaj na drugą. Znajduję przyjemność w bawieniu się cały czas w coś nowego, co jednak zawsze jest w zgodzie ze mną samym - czyli jeśli czuję, że danemu doświadczeniu, przeżywaniu "tu i

teraz" towarzyszy odpowiednia energia. Całe nasze środowisko z tamtych lat, które umownie możemy nazwać Young Power było charakterystyczne jeśli chodzi o stosunek do kwestii duchowości. Głęboka wiedza o nas samych była ważniejsza niż zagadnienia czysto techniczne, które były z kolei szalenie istotne dla świata klasycznego jazzu, gdzie często kluczową sprawą było ćwiczenie. Oczywiście, warsztat rewelacyjnie się przydaje. Instrument powinien być przedłużeniem ciała tak, by móc swobodnie przekazywać to co się chce, a nie myśleć jak to zrobić. Każdemu muzykowi polecam dążenie do bycia jak najlepszym instrumentalistą - warto mieć w zanadrzu potencjał, to się zawsze przydaje. Dlatego my również przykładaliśmy do niego wagę, ale w sferze estetycznej przede wszystkim ceniliśmy indywidualność. I do tej pory brzmienia serwowane przez tamto środowisko, tzn. np. Józka Gralaka i innych spadkobierców tradycji "tiebreakowskiej", jawią się jako ze wszech miar oryginalne w wymiarze światowym. Ja akurat zacząłem specjalizować się w obszarach związanych z world music oraz muzyką współczesną. W pewnym momencie bardzo silnie zaczęła na mnie działać też muzyka elektroniczna, różne trendy didżejskie, techno - choć ono może mieć zabarwienie pejoratywne, jeśli jest bezsensownie eksploatowane. Przez kontakt z tą muzyką, choćby breakbeatem, znalazłem wiele brzmień, których od początku musiałem uczyć się słuchać - szybkie, połamane rytmy, świetnie pulsujące, z wielką dynamiką. Ja bardzo lubię rytmikę swingującą czy funkową, a tej nowej elektroniki, przez jej gęstość początkowo nie przyswajałem. Ale to był taki próg, po przekroczeniu którego otworzyłem się na jungle czy click'n'cut. Zawsze bardzo bliska była mi także pulsacja reggae'owa. W ogólne struktura rytmiczna, wyznaczająca czas, jest dla mnie w muzyce kluczowa. A wracając do przeszłości - to, że kiedyś byliśmy tak a nie inaczej postrzegani, wynikało z tego, że byliśmy młodymi ludźmi, którzy zachowywali się inaczej, prezentowali inne wartości niż doświadczeni, uznani artyści, dlatego dostawaliśmy od nich klapsy - tak jak profesor karci niepokornego ucznia. Szkoda tylko, że u nas nigdy nie przywiązywano wagi do lansowania, wspierania sztuki i nie mogliśmy nigdy zaistnieć na forum światowym.

ŁI: Tworzył Pan również muzykę dla teatru. Co pociąga Pana w tworzeniu muzyki ilustracyjnej i czy w ogóle tak można ją w przypadku Pańskiej twórczości określić?
WK: Tak, to bardzo ładne określenie. Mnie w muzyce najbardziej fascynuje poza rytmem barwa. Wolę tzw. efekty szmerowe, np. szumy, niż czyste akordy. Akord mnie ogranicza, wydaje mi się martwy. W pewnym sensie wszystkie utwory, które robię mają charakter ilustracyjny. Robiąc muzykę do teatru potrafię chodzić całymi godzinami po kuchni, szukać odpowiednich tonów - uderzać, pukać, dotykać różne przedmioty. Gdy zadzwoni do mnie reżyser, to bardziej interesuje mnie informacja właśnie o

barwie, klimacie, nie lubię nawet czytać scenariuszy. Przekaz zwerbalizowany, słowo mnie w tym wypadku ogranicza. Wolę tajemnicę i skrót myślowy

ŁI: Czy czuje się Pan prekursorem yassu? Znajduje Pan pokrewieństwo estetyczne i mentalne z artystami, którzy tworzyli to środowisko?
WK: No jasne, że tak. Najlepiej świadczy o tym fakt, ze Józek Gralak zanim nazwał swoją kapelę Graal, chciał nazwać ją Yass. A wycofał się z tego przez moją interwencję, ponieważ chciałem by zaznaczony był lider. Nasze projekty, zwłaszcza Tie Break, to była właśnie ta konwencja, którą potem realizował Tymon i środowisko yassu. Oni przychodzili zresztą na nasze koncerty jako młodzi chłopcy. Podwaliny yassu stworzył Tie Break czy Free Cooperation, ale jego sukces zawdzięczamy środowisku Miłości. Idea yassu była więc analogiczna do mojego flapu.

Włodzimierz "Kinior" Kiniorski (ur. 1952) to kluczowy przedstawiciel pierwszego pokolenia polskiego off-jazzu. Formacje, które współtworzył ćwierć wieku temu, jak Young Power czy Tie Break, były bezprecedensowymi w skali kraju manifestami twórczej wolności. W swych przedsięwzięciach zespalał jazzową improwizację z rockową ekspresją, z czasem włączając do nich muzykę ludową i etniczną, elektroniczną, a także współczesną. Aktualnie gra z odrodzonym Graalem i Izraelem, a także, w kooperacji z Krzysztofem Knittlem i Markiem Chołoniewskim, działa na gruncie eksperymentalnej elektroakustyki. Ponadto realizuje różnorodne projekty we współpracy z twórcą elektronicznym Dariuszem Makarukiem.

Obszerny przeredagowany fragment wywiadu ukazał się w "Tygodniku Powszechnym" (2008/6).

Data wstawienia: 2008-02-13

Całe nasze pokolenie pakowało

 

 

Wyorcza

12 lipa 2012

§ Dla jednych geniusz, dla innych ekscentryk. Eksperymentował z dźwiękami i używkami, dźwięki zostały, aledoszedł buddyzm. W tym roku kończy 60 lat i rozpocznie nowy rozdział w życiu. Jaki naprawdę jest Włodzimierz"Kinior" Kiniorski?Urodził się w Zagnańsku w 1952 roku. Drogę do wielkiej kariery rozpoczął 12 lat później. - Mój starszy sąsiad częstowchodził na drabinę i grał na gitarze. Bardzo mnie to intrygowało. Wtedy tata kupił mi gitarę. Zacząłem ćwiczyć -wspomina Włodek Kiniorski. Przeniósł się do Radomia, do Technikum Energetycznego (dziś Zespół SzkółTechnicznych). Pierwsze koncerty, randki i sława, na razie lokalna. - Graliśmy z kolegami na wszystkich możliwychstudniówkach. Gdy szliśmy ulicą, dziewczyny zaczepiały nas i pytały, gdzie zagramy w sobotę - opowiada "Kinior".W wieku 19 lat w radomskiej szkole muzycznej zapisał się na klarnet i kontrabas. Sześć klas I stopnia ukończył w rok.Wojskowy uciekinierTuż przed maturą zrezygnował z nauki w technikum: - To był czas fascynacji rockiem i nurtem hipisowskim.Utrzymywałem, że robię maturę, bo ścigało mnie wojsko. Gdy już dalej nie dawali się nabierać, zapisałem się nastudia muzyczne do Wyższej Szkoły Pedagogicznej.W połowie lat 70. wrócił do Kielc. To były początki działalności Kieleckiego Klubu Jazzowego, który od miasta dostałstrych w kamienicy Sołtyków przy Rynku.Włodek Pawlik, uczeń średniej szkoły muzycznej, założył wtedy grupę Sunday Band. Grali w niej jego koledzy ze szkoły,ale i "Kinior" z grupą radomską oraz Jerzy Stępień. - Włodek jest ode mnie starszy o sześć lat. Jego doświadczenie,niesamowita kreatywność wywarły na mnie ogromny wpływ - opowiada Pawlik, jeden z najlepszych współczesnychpianistów jazzowych w kraju.Pawlik zaczynał karierę, potem studiował na warszawskiej Akademii Muzycznej, gdzie dziś jest wykładowcą. Stępieńzaś był sędzią Sądu Rejonowego w Kielcach, niedługo potem współtworzył świętokrzyską "Solidarność", był m.in.senatorem i prezesem Trybunału Konstytucyjnego. - Dopiero później dowiedzieliśmy się, że już wtedy szykowały sięnowe rządy, ale Jurek nie mówił nam tego dosłownie - wspomina Kiniorski. Grali też na uczelni - bo pracujący w niejBronek Opałko alias Genowefa Pigwa załatwił u prorektora Mirosława Niziurskiego dwie sale. Jedną dla jazzmanów,drugą dla kabareciarzy. Mieszkali w akademikach, w których trwały nieustanne imprezy. Koncert w jednym z pokoizagrał sam Tomasz Stańko. Kiniorski rzucił studia w 1979 roku, gdy przestało ścigać go wojsko.Ojciec chrzestnyW 1980 roku grupa Tie Break z "Kiniorem" w składzie wygrała krakowski festiwal Jazz Juniors. - Tam spotkaliśmy sięzWłodkiem. To była istotna progresywna kompania jazzowa, która miała bardzo duży wpływ na ówczesną scenę -mówi Stanisław Sojka, który też współpracował z Tie Breakiem.Ale "Kinior" nie ograniczał się do jednego zespołu - Young Power, Paff i jego legendarny już koncert w Jarocinie w1989 roku czy grupa reggae Izrael. Z tą ostatnią nagrał kultową płytę "1991". Różne ścieżki muzyczne Kiniorskiegoprzyniosły mu wiele nagród i propozycji. - Ale po co o tym gadać, o tym można przeczytać gdziekolwiek - ucina "Kinior".Ale gadali o tym wszyscy. W Kielcach Kiniorski nazywany jest ojcem chrzestnym wszystkich muzyków. Na przełomie lat80. i 90. w mieście było wielu nowych, dobrze zapowiadających się artystów. Niemal wszyscy trafili do "Kiniora". - Mamistrzowski temperament i pedagogiczny talent, wypuścił spod swych skrzydeł kilku świetnych, młodych ludzi - oceniaSojka.Krzysztof "Kasa" Kasowski: - Przez około półtora roku byłem kimś w rodzaju asystenta, kierowcy czy "przynieś-wynieś-pozamiataj". Włodek czasem pozwalał mi grać na kongach, ale nie byłem na tyle dobry, by grać na ważniejszychinstrumentach. Uczyłem się koncentracji, sztuki.To z nowego pokolenia kieleckich muzyków Kiniorski stworzył Kinior Sky Orchestra. Choć czasem się mylił. -Pewnego dnia po przyjeździe z Francji przyszedł do mnie Piotrek Marzec z prośbą, żebym zrobił mu płytę.Powiedziałem: "Zaczekaj, aż twój rap będzie charakterystyczny i przekształci się w ciekawszą jakość". Ale on mnie nieposłuchał, był bardzo niecierpliwy. Zrobił "Scyzoryka" i wszedł jak burza na rynek - "Kinior" wspomina początki LiRoya.Do dziś pracuje z młodzieżą. - Wywraca światopogląd do góry nogami. Nawet jeśli zostanie zapomniany jako muzyk,choć jest genialny, to nikt nie zapomni go jako osoby, która otwierała ludziom oczy na muzykę - podsumowuje RafałNowak, szef Fundacji Kultury "Wici".Wąchał jak inniPRL i początki III RP to jednak nie tylko muzyka. - Nie było żadnych problemów z narkotykami, to było normalne. Całenasze pokolenie pakowało - przyznaje "Kinior". Najpopularniejsze było wąchanie "tri", czyli trichloroetenu - środkastosowanego kiedyś jako rozpuszczalnik tłuszczów. Oprócz silnych właściwości narkotycznych działał też na nerwwzrokowy. - To była chemia, która waliła w szare komóry na maksa. Przykładaliśmy sobie ręczniki do oczu, bo wszyscypłakali, choć wtedy nikt nie wiedział dlaczego - opowiada Kiniorski.Potem przyszła moda na haszysz i marihuanę. Maku "Kinior" też próbował: - Na pewnej hipisowskiej imprezie. Alepuściłem kilka pawi i to mnie uratowało, drugi raz już nie wziąłem.Nie zawsze było to bezpieczne. - Pakujesz coś, palisz, pijesz, rozbudzasz się do pewnego momentu, robi się większaaktywność, a potem dobijasz do ściany i żeby wyhamować, bierzesz psychotropy. To powoduje dół, więc znów palisz,12.07.2012 Włodek Kiniorski: Całe nasze pokolenie pakowałowyborcza.pl/2029020,75475,11498227.html?sms_code=2/2pijesz, by dobić do aktywności, i znów się rozwalasz. Też miałem takie stany - opowiada "Kinior". - By to opanować,musisz przestać dodawać do siebie cokolwiek. Gdy do tego dojdziesz, osiągniesz ten sam poziom co wcześniej, tylkowysmakowany.Ten wysmakowany poziom ponad 20 lat temu pomógł mu osiągnąć buddyzm. Nazywa to higieną swojego życia.- Poczułem się jak u siebie. A przez poznawanie siebie nabierasz dystansu do tego, co robisz. To dla mnie najlepszaścieżka, ale każdy musi poszukać najlepszej dla samego siebie. I do tego akurat zachęcam - mówi Kiniorski.PoszukiwaczWiele razy chciano go zaszufladkować, ale Kiniorski grał w zasadzie wszystko: muzykę filmową, teatralną, rock, jazz,reggae, muzykę ludową, elektronikę... W końcu sam wymyślił sobie szeroko otwartą szufladkę - flap. - To typposzukiwacza. Te poszukiwania wychodzą mu znakomicie, ma ogromny talent - charakteryzuje pierwszego flapmanaRP Stanisław Soyka. - Nie warto siedzieć na jednej gałęzi. Gdy coś jest nowego, to mnie to inspiruje - dodajeKiniorski.7 kwietnia 2012 r., Zagnańsk. Jeden z najwybitniejszych mieszkańców tej miejscowości w tym roku kończy 60 lat. A nakulturalnej mapie Kielc pojawi się nowe miejsce - klub Kotłownia w Bazie Zbożowej, któremu będzie patronował iszefował. Na otwarciu zagrają Tomasz Stańko, Jerzy Stępień i przyjaciele. - Chcę, by to było miejsce, w którymspotkają się ludzie najróżniejszej maści, ale na jakimś poziomie - zapowiada. I twierdzi, że aby otworzyć się na takiemiejsce, wystarczy zmienić podejście. - Mentalność to nie jest kwestia geografii, statusu finansowego czyspołecznego, ale umysłu. Przelewajmy boskie aspekty w sposób świecki - uśmiechnijmy się, podajmy sobie rękę,wyluzujmy - tłumaczy. Gdy w Boże Narodzenie ubiegłego roku siedziałem na dyżurze w kieleckiej redakcji "Gazety",wysłałem Włodkowi świąteczne życzenia - zdrowia, szczęścia i tym podobne. Odpowiedź mocno mnie zaskoczyła: "Nieoszukujmy się. Seksu, ile się da".- Pamiętasz to, Włodek? - pytam w przeddzień Wielkiej Nocy.- Tak, ale naprawdę nie oszukujmy się. W Polsce jesteśmy poblokowanymi chrześcijanami, ale bierz z tego tyleradości, ile możesz. Seks jest cholernie ważny, to podstawowa terapia! I na te święta życzę ci tego samego - kończyrozmowę ojciec chrzestny kieleckiej muzyki.Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA

Wywiad z Włodzimierzem Kiniorem Kiniorskim

          22 lipca 2012 o 12:06      

  Maciej Lubieniecki

Osobowość artystyczna multiinstrumentalisty Włodzimierza Kiniora Kiniorskiego wyrosła z jazzu i do tej pory jest to silny element jego muzyki.

Szybko zyskał uznanie w kraju wśród muzyków, publiczności i krytyków. Ci ostatni nie szczędzili mu nagród na festiwalach jazzowych w Polsce i poza granicami kraju. Do freejazzowych korzeni doszła fascynacja muzyką etniczną, elektroniczną oraz współczesną. Malowniczość jego muzyki powoduje, że kompozycje Kiniorskiego pasują jako tła muzyczne w spektaklach teatralnych. Jego muzykę możemy usłyszeć między innymi na scenie Teatru Klinika Lalek, Teatru Powszechnego w Warszawie, Teatru Witkiewicza w Zakopanem.

 

Za sprawą swojej konsekwencji twórczej szersza publiczność bardziej zna go jako muzyka takich formacji jak: Tiebreak, Graal, Young Power, Izrael czy Brygada Kryzys niż z jego solowych dokonań. Kiniorski – to nazwisko znajdziemy na okładkach wielu płyt za sprawą współpracy ze Stanisławem Sojką, Grzegorzem Ciechowskim, czy takimi zespołami jak Daab, Trebunie Tutki czy Twinkle Brothers. I tu chyba można szukać klucza do jego twórczości. Kinior bardziej funkcjonuje jako zjawisko niż jako uznany muzyk. Jego twórczość ma ten stały element, który charakteryzuje największych muzyków z Milesem Davisem na czele – muzyka to zderzenie osobowości, dialog artystyczny, szukanie nowych fascynacji podczas współpracy z młodymi muzykami a nie stemplowanie płyt mniej lub bardziej znanym nazwiskiem. Przykładem może być tu najnowszy projekt Kiniora, który współtworzy z Makarukiem. Zapraszamy na wywiad z Kiniorem, oprócz pytań dotyczących jego twórczości zapytaliśmy o realizację nagrań w jego domowym studio:

 

Promusic: Ostatni Twój występ z Makarukiem w sopockiej Mandarynce odebrałem jako zderzenie dwóch tradycji muzyki etnicznej, jazzrockowej fuzji z elektroniką – muzyką graną z laptopa. Jednak sam nie stronisz od tej drugiej tradycji. Masz albo miałeś problem z odnalezieniem się w tej nowej estetyce? Kiedy zacząłeś fascynować się muzyką techniczną? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Elektronika, jako obszar wielkiej przygody, interesował mnie zawsze. Od kilkunastu lat mam przyjemność grać z mistrzami tych nurtów p. Knittlem p. M. Choloniewskim w zespołach Pociąg Towarowy i H&K&K. Myślę, ze artysta jest jak dziecko, które jeśli zobaczy nowa zabawkę to natychmiast chce się tym pobawić. I tak było w moim wypadku z muzyką komputerową. Zawsze fascynował mnie czas i barwa w muzyce I na tym polu komputer daje nieograniczone możliwości. 

 

Promusic: Gdzie widzisz elementy wspólne muzyki etnicznej i technicznej, czy jest to jedynie dominacja rytmu i generalna prostota? Etno i techno wydają się być dwoma skrajnymi przeciwnościami... Oba elementy spajają Twoją ostatnią twórczość, stworzyłeś nawet z Trebunimi Tutkami album „Etno Techno” 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: W muzyce techno, dzięki super zabawkom można wyeksponować transowość i rytmizacje w sposób jaki się chce, w zależności od adresata, bardziej lub mniej wyrafinowany. Jest to element podobny do transowości ludycznej a nawet szamańskiej, jaki spotykamy w muzyce live. Taneczność czy swingowość tak charakterystyczna dla muz ludowej można jeszcze uwypuklić dzięki tak zwanemu symetrycznemu groowowi to znaczy rytmowi opierającemu się na kombinacji 1,0 w którym szczególnie po kwantyzacji nie ma błędów czasowych, co zawsze się pojawi w muzyce live. Ponadto nie ma czegoś takiego jak skansen jako aksjomat, wiec muzyka najbardziej nawet zachowawcza ewoluuje i jak w wypadku Etno Techno jest odzwierciedleniem dzisiejszych czasów 

 

Promusic: Czyli jest muzyka jest cyklem, a skomplikowana technologia doprowadziła nas do jej korzeni? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Myślę, że wszystko jest cyklem zmian, a w sztuce szczególnie ścieranie się przeciwieństw , dzisiaj elektronika jutro live, dzisiaj szybko jutro wolno, dzisiaj jazz jutro rok itd itd ... 

 

Promusic: Czy uważasz, że muzyka jak i cała sztuka odzwierciedlają świat w którym żyjemy? Jeśli tak – jaka wynika rzeczywistość z Twojej muzyki? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Moja muzyka jest odzwierciedleniem czasu Kalijugi, czyli czasu wielkiego pomieszania ale nazwijmy to eklektyzmem. Natomiast czy sztuka odzwierciedla życie, czy na odwrót tu można by się sprzeczać Myślę, że wszystko chyba zaczyna się jednak od jednostki, czyli najpierw artysta potem życie. 

 

Promusic: W bardzo ciekawy sposób łączysz ze sobą przeróżne style muzyczne jazz, folk, elektronikę, ale również w każdą z tych warstw w sobie, przykładowo z muzyki etnicznej występują u Ciebie wpływy rodzimego folku – oberek, kujawiak, jak i afrykańskiego, dalekowschodnie linie melodyczne, rytmy rodem z Jamajki, lidyzmy... nie uważasz, że takie zderzenie kultur może rozmywać ich indywidualny charakter? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Komponując muzykę ludową w nowej oprawie niczego nowego nie wymyślam jeśli chodzi o melodykę. Zostawiam to zawsze kompetentnemu muzykowi folkowemu staram się zachować tutaj element tradycji. Wymyślam trochę inne podziały rytmiczne, inną oprawę i instrumentarium 

 

Promusic: Nie boisz się, że mieszanie kultur może zagrozić tym kulturom? Kultury zawsze zderzały się i tworzyły nową (z reguły cenną) wartość, ale w globalnej wiosce zmiany przebiegają szybciej i na dużo większą skalę. Tak zwany „Zachód” przeżywa kryzys multikulturowości. 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Zgadza się. Dzisiaj bardzo trudno jest czymkolwiek zaskoczyć wszystkie kombinacje już były. Uważam, że zdrowa emocja ulokowana w sztuce wcześniej czy później zaprocentuje 

 

Promusic: Rzadko zatrzymujesz się w miejscu by kontynuować jakiś projekt jedynie Tie Break i Graal są wyjątkami. Zawsze zaskakujesz muzycznie, ogrom projektów, setki muzyków z którymi grasz, wszystko to cechuje Twoja otwartość i odwaga artystyczna. Pragniesz jednak stale szukać, być w drodze czy dążysz do jakiegoś celu? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Cel to droga. W naturalny sposób robię coś, co fascynuje mnie na dzień dzisiejszy. 

 

Promusic: Z poprzedniego pytania wynika następne: czy Ty tworząc i grając masz jakieś intencje? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Jeśli gram to w zasadzie jest to proces medytacyjny. Nie spekuluję specjalnie. Natomiast, jeśli używam słowa, to głównie interesuje mnie problem darmiczny (nauki buddyjskie). 

 

Promusic: Technologia a muzyka. Nie uważasz, że za sztukę coraz bardziej odpowiedzialni są programiści, inżynierowie? Dawniej instrumenty konstruowali muzycy bądź rzemieślnicy w komunikacji z muzykami. Nie obawiasz się, że w pewnym momencie będzie zbyt dużo matematyki w sztuce, a nowe brzmienie (syntezatorów i wirtualnych instrumentów) będzie coraz to lepszym algorytmem? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Coś w tym jest czasami jestem załamany, że coraz mniej od człowieka zależy. Ale myślę, że po czasie boomu technologicznego inicjatywę przejmą artyści. 

 

Promusic: Tym pytaniem chciałbym przejść do technicznej strony wywiadu z Tobą W domu posiadasz własne studio nagraniowe. Jakiego sprzętu używasz w nim? (Karta dźwiękowa, odsłuchy, mikser, mikrofony.) Przywiązujesz wagę do sprzętu? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Nie fascynuję się nowościami. Jak potrzebuję jakiejś informacji to korzystam z wiedzy innych - najczęściej M. Choloniewskiego albo D. Makaruka. Pracuję na Mac’u 10 4 3, kartą dźwiękową Delta 10 10, Logic 7.1 

 

Promusic: Z jakiego oprogramowania korzystasz (sequenzery, trackery, pluginy, syntezatory etc.)? Słyszałem, że jedną z płyt zrobiłeś na Fruity Loops... 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Kiedyś pracowałem na rożnych programach; zrobiłem płytę na Fruity Loops (myślę ze ma fajne surowe klasyczne brzmienie elektroniczne). Dzisiaj właściwie Logic 7.1 jest tak wypasiony, że sam może wystarczyć, ale bardzo lubię pracować na Reasonie 3.4 

 

Promusic: Korzystasz z darmowych wtyczek, syntezatorów w sieci? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Na razie tego nie robiłem. 

 

Promusic: Jak zdobywasz próbki dźwiękowe? Kupujesz sample, czy wycinasz je z nagrań, czy może tniesz i obrabiasz własne ścieżki? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Uwielbiam robić sam groovy. Jeśli sample, to raczej organiczne. Resztę gram sam na wielu instrumentach 

 

Promusic: Używasz analogowych syntezatorów czy jedynie cyfrowych? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: AN1X często korzystam z brzmień midi 

 

Promusic: Czy sam uczyłeś się realizacji dźwięku? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Mam przyjemność czasami grać z Tadeuszem Sudnikiem i to jest mój pierwszy nauczyciel w tym obszarze. 

 

Promusic: Zajmujesz się sam pełnym procesem produkcyjnym swoich nagrań, czy przykładowo miksujesz lub masterujesz poza swoim studiem domowym? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Swoje rzeczy oddaję D. Makarukowi albo T. Sudnikowi. Źle jest jeśli mastering robi kompozytor albo autor nagrań. Nie ma się dystansu i łatwo o błąd

 

Promusic: Jak istotna jest dla Ciebie jakość dźwięku Twoich nagrań? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Jest ważna, ale bez przesady raczej jestem zdania jak Miles Davis: bez względu na jakość, muzyka sama się obroni. 

 

Promusic: Nie uważasz, że proces produkcji w domowym studio, samodzielna praca nad materiałem grozi brakiem dialogu artystycznego? 

 

Włodzimierz Kinior Kiniorski: Trochę tak. I obawiam się, że ten kontakt będzie coraz częściej przez internet. Osobiście nadrabiam to grając na żywo z muzykami traktując taki koncert też jako spotkanie towarzyskie i wymianę doświadczeń.

 

Bardzo dziękuję za wywiad 

 

         Rozmawiał Maciej Lubieniecki 

                       08-02-2007

Włodzimierz Kinior Kiniorski interviewed by Maciej Lubieniecki

24 lipca 2012 o 07:00

Włodzimierz Kinior Kiniorski interviewed by Maciej Lubieniecki

 

The art personality of a multi-instrumentalist Włodzimierz Kinior Kiniorski is deeply rooted in jazz and so far jazz has been very strong element of his music. Very soon he gained recognition from the audience, musicians and critics. The latter ones rewarded Kinior many times both in Poland and abroad. The free jazz background has been enriched with ethnic, electronic and contemporary music. His colourful compositions suit well to theatre performances, so we can listen to them while watching Klinika Lalek, Teatr Powszechny in Warsaw or Witkacy Theatre in Zakopane acting. Due to the consequence in making music he is more know to the audience as a member of Tiebreak, Graal, Young Power, Israel, Brygada Kryzys or other groups than a leader of his own bands. The name “Kiniorski” can be read on the covers of many records as result of cooperation with Stanisław Sojka, Grzegorz Ciechowski, Daab, Trebunie Tutki or Twinkle Brothers. And this is where a key to his art can be looked for. Kinior is more a phenomenon, a personality, a VIP, than a really renown musician. His art has a feature that is a privilege of the greatest musicians, including Miles Davis: music is a collision of personalities, an art dialogue, searching for new fascinations while cooperating with young musicians – music is not just putting a stamp with more or less known name on a record. A good example is a new project done together with Makaruk. I invite for an interview with Kinior; apart from questions about his music I have asked a one about recording in his home studio:

 

ML: Your recent show with Makaruk at Mandarynka (Tangerine) in Sopot, I found it a collision of two traditions of ethnic music: a jazz-rock fusion with electronic music played on laptop. However you yourself do not shun the latter one. Have you got any problems to find a place for yourself in this new aesthetic? When did you begin to be fascinated with techno music?

 

WK: I have always been interested in electronic music. It's such a vast adventure area. For dozen of years I have had a pleasure to play with masters of this art, Krzysztof Knittel and Marek Chołoniewski, I mean two bands: Pociąg Towarowy (The Freight Train) and CH&K&K. I think an artist is like a kid, sees a new toy and at once wants to play with it. And that's exactly what happened when I met computer music. Time and tone - these are the two elements of music that have always been fascinating me. And this is the area where a computer gives me limitless possibilities.

 

ML: What elements are common for ethno and techno? Is it only the domination of rhythm and simplicity in general? Ethno and techno seem extremely different... However they somehow unite your recent music. You have recorded with Trebunie Tutki a CD titled “Ethno Techno”.

 

WK: Well, as for techno music, thanks to superb toys trance and rhythms can be emphasized in a way it is needed, depending on a recipient, in a more or less sophisticated way. This element is similar to ludic or even shaman trance as it can be met in live music. Dancing and swinging character of folk music can be even more emphasized with so called symmetric groove, it means a rhythm based on 1/0 combination that having been quantumised has no errors which are unavoidable in case of live music. Besides, even the most conservative music keeps evolving, so Ethno Techno is just the reflection of our times.

 

ML: So, music is a cycle and the complex technology has brought us back to its roots, hasn't it?

 

WK: I think everything is a cycle of changes and in case of art especially all the oppositions: today electronic tomorrow live, today fast tomorrow slowly, today jazz tomorrow rock and so on...

 

ML: Do you think music, and the whole art, reflects the world we are living in? If so, what reality arises from your music?

 

WK: My music reflects the Kaliyuga time or the time of great confusion, but let's call this eclecticism. Does art reflect life or vice versa – well, we can argue. I think, that probably everything does start from an individual or at first an artist and then life.

 

ML: You join various music styles in a very interesting way - jazz, folk, electronic – but also each of them within itself, for example you are influenced by Polish folk (oberek, kuyaviak) as well as African, there are Far East melodies, rhythms from Jamaica... don't you think such mixture can smudge and eliminate their individual features?

 

WK: Giving folk music new arrangements I never compose new melodies. I leave it to a competent folk musician – let's keep the tradition. I look for different rhythm patterns, different arrangements and instruments.

 

ML: Aren't you afraid that such mixing can be dangerous for the cultures themselves? Cultures have always collided one with the other and thus created new (usually valuable) features, however in the global village changes take place faster and deeper. So called “West” experiences the multi-culture crisis.

 

WK: Yes. You're right. It's so hard nowadays to surprise anybody with anything. I reckon a good emotion put into art will bring you some profit sooner or later.

 

ML: Very seldom you stay in one place to continue a project, maybe only except Tie Break and Graal. You keep taking aback with your music, plenty of ideas and projects, hundreds of musicians you work with. It proves your courage and open-mindedness as an artist. Do you wish to search ceaselessly, keep wandering all the time or are you bound for something?

 

WK: I'm bound for wandering. In a quite natural way I do something that fascinates me today.

 

ML: This question comes from the previous one: have you got any intentions while playing and making music?

 

WK: When I'm playing it is, frankly speaking, a meditation process. I rather don't speculate. But when I'm talking then I'm mainly interested in the dharma process (Buddhist teachings).

 

ML: Technology and music. Don't you think that right now engineers and programmers are getting more  responsible for art than artists? In the past musicians themselves used to construct instruments or cooperated with artisans. Aren't you afraid that one day there will be too much mathematics in art and new sounds (of synthesizers and virtual instruments) will be just a better algorithm?

 

WK: This may be the point. Sometimes I'm really upset that so little depends on a human. But I think that this technological boom will be over one day and artists will take again the initiative.

 

ML: With this question I'm going to enter the technical side of our conversation. You've got at home your own studio. What hardware do you use (sound card, monitors, mixer, microphones)? Are these devices really important for you?

 

WK: I'm not chasing the newest things. If I need any information I use the knowledge of the others, most often of Marek Chołoniewski and Darek Makaruk. I use Mac 10.4.3, Delta Sound Card 10 10, Logic 7.1.

 

ML: What software do you use (sequencers, trackers, plug-ins, synthesizers, etc.)? I heard you made one of your records on Fruity Loops...

 

WK: Well, I was using different programs. I made a record on Fruity Loops (I thinks it has rough, classical electronic sound). Now Logic 7.1 has so many possibilities you don't need any other program, but I like to work on Reason 3.4.

 

ML: Do you use free plug-ins, net synthesizers?

 

WK: So far I haven't tried.

 

ML: Where do you get the samples from? Do you buy them, cut them out from someone's records or cut your own tracks?

 

WK: I love to make my own grooves. As for sampling, it's very limited. I play on many instruments myself.

 

ML: Do you use analogue or digital synthesizers?

 

WK: AN1X. I often use midi sounds.

 

ML: Are you a self-taught sound engineer?

 

WK: I have a pleasure to play sometimes with Tadeusz Sudnik and he's my master and teacher in this area.

 

ML: Does a whole process of producing take place at your studio or maybe you make mixing or mastering outside?

 

WK: I give my things to Darek Makaruk or Tadek Sudnik. It's not good when mastering is made by a composer. You can easily make a mistake since you are too close to what you have recorded.

 

ML: How important is for you the sound quality of your recordings?

 

WK: It's important, but not that much. I share Miles Davis' opinion: regardless the sound quality the music is saved by itself.

 

ML: Don't you think a home production process, working in isolation, bring a danger of lack of art dialogue?

 

WK: There is such a danger and I'm afraid we will contact more often using Internet. Myself, I make up for it playing life with different musicians and such concerts are for me like meeting friends, sharing and exchanging experiences with them.

bottom of page